czwartek, 24 września 2015

Polityka, shitstorm i takie tam

Hm. Sam tytuł posta jest kontrowersyjny. Dlaczego? Bo jest w nim pewne słowo. Zaczyna się na "poli", a kończy na "tyka". Wiem, że trudno się domyślić. Potwierdzam, jeśli o tym myślisz, a myślisz na pewno (chociaż...) - tak, to właśnie "polityka". A i jeśli drażnią Cię kwestie mocne kwestie polityczne - to czytasz na własną odpowiedzialność!

Zdjęcie z Wrocławia, po pierwsze bo tak, a po drugie, bo lubię Wrocław
I tu właśnie będzie trochę przemyśleń o polityce i działaniu naszego państwa - jakże pięknego (tu akurat nie ma ironii!) i jakże dobrze zorganizowanego (tu obecność wymienionej wcześniej przemilczę).
Zacznijmy od bardzo gorącego ostatnio tematu uchodźców. Ach, jak ja się lubuję w takich tematach! Kochany Czytelniku, może domyślisz się jaki jest mój stosunek do nich. Nic do nich nie mam. Serio. Każdy człowiek jest równy, chociaż każdy inny. Jeśli mam coś do danej osoby - na pewno nie wynika to z jego wyglądu, rasy, poglądów etc. 
Wracając do Syryjczyków - pewnie są super ludźmi (nie wiem, nie rozmawiałam) i pewnie jak wśród każdego narodu są różne "typy" Syryjczyków: są i bardzo mili i bardzo nie mili(? - nie wiem jak to ładnie określić). Ale. Zawsze jest jakieś "ale". Tak, nie jestem za tym, żeby przybywali tłumnie do Polski. 
Dlaczego? Pozwolę sobie przytoczyć kilka przykładów.
Nie mamy pieniędzy na opłacenie emerytom godziwych emerytur, ale spoko przyjmijmy uchodźców i dajmy im pieniądze. Ludzie nie mają gdzie mieszkać, tułają się, klęski żywiołowe niszczą im domy - na to pieniędzy nie mamy. Ale na przyjęcie uchodźców i danie im domostw już mamy pieniążki. (UWAGA: tak wiem, że niektórzy bezdomni to po prostu osoby, którym nic się nie chciało i nadal nie chce. I podejrzewam, że się nie zachce). W naszych szkołach nie ma miejsca na takie ilości uczniów, jakie teraz idą do podstawówek, ale jeśli przyjadą uchodźcy to zrobimy wszystko, żeby ich dzieci mogły się dobrze wykształcić. Chyba dość przykładów.
Temat mniej gorący, ale dla mnie jako młodego wyborcy - nie mniej ważny. Partie polityczne. Tak, nie ma żadnej, na którą mogłabym głosować. Każda jest zła, albo jeszcze gorsza. Jestem szalona i czytałam programy wyborcze niektórych partii. Hasła są albo nie zgodne z moimi poglądami albo zbyt ogólnikowe i populistyczne. Wydaje mi się również, że większość posłów i posłanek zasiadających w sejmie jest głupsza/mniej mądra (niepotrzebne skreślić) ode mnie. Rozszerzony WOS robi swoje, chociaż nawet nie chcę go zdawać na maturze. I tu zaznaczę raz jeszcze - nie uważam, że wszyscy w sejmie są idiotami, bo raczej tak nie jest. Czasami komuś zdarzy się powiedzieć coś mądrego. 
Sypią się kolejne tematy: rozdzielenie państwa od kościoła. Jestem za. I tak, wierzę, jestem chrześcijanką, a nawet katoliczką. Ale ogólnie rzecz biorąc - Polska jest państwem świeckim. Nie katolickim, nie jakimkolwiek innym. A to, że wiara katolicka przeważa wśród rzeszy wyznawców w naszym państwie to już nie moja wina. I znając różne aspekty życia politycznego i kościelnego - uważam, że rozdzielenie kościoła i państwa jest jak najbardziej możliwe. 
A teraz mieszanka spraw spornych, mój stosunek do narkotyków, aborcji, środowiska LGBT i eutanazji.
Zacznijmy od szeroko pojętych narkotyków. Po pierwsze dwie rzeczy: wszyscy wiedzą jak bardzo są szkodliwe oraz wszyscy wiedzą jak może być po nich fajnie. Ale nie o tym. 
Jestem za legalizacją. Dlaczego? Bo jak ktoś będzie chciał, to i tak zdobędzie. Bo państwo może zarobić, tak jak już to robi na alkoholu i papierosach. A na czarnym rynku raczej nie zarobią. I jeszcze jedno: wszyscy argumentują, że narkotyki ble, bo się wszyscy potrują. Ale jakoś wszyscy się trują alkoholem i papierosami i nikt na to uwagi nie zwraca. 
Rzecz druga: aborcja. Oj, patrzcie jestem chrześcijanką, a jednak jestem za aborcją! Znaczy... Tylko w przypadkach, które są już dozwolone w naszym państwie. Przypominając jakie są te przypadki: gwałt, zagrożenie życia matki, bądź dziecka. Koniec. Jak jakaś smarkula za przeproszeniem "wpadnie" to niech ponosi jakieś konsekwencje, no błagam. Działania powodują jakieś skutki, no nie?
Mój ulubiony teraz. Środowisko LGBT. Kocham pasjami. Serio. Mam mnóstwo znajomych, którzy są homo lub bi i są niesamowitymi ludźmi. Ich tolerancja w każdym przypadku przekracza znacznie przeciętną i to jest niesamowite. Zresztą znów: nie rozumiem jak można oceniać ludzi po, w tym przypadku, orientacji. A no i oczywiście chciałabym, żeby zostały zalegalizowane związki partnerskie! Bo czemu nie? Miłość rośnie wokół nas... Jak zostało kiedyś zaśpiewane w pewnej pięknej disney'owskiej kreskówce.
No i doszliśmy do - moim zdaniem - najgorszego tematu. Eutanazja. Generalnie jestem za, ale tylko wtedy, kiedy osoba chora/cierpiąca etc jest w stanie sama stwierdzić, że chce zostać odłączona od aparatury. Bo jeśli rodzina zdecyduje... To nie wiadomo w zasadzie, czy ta osoba tak naprawdę nie jest świadoma tego co słyszy, tylko... nie może się obudzić, otworzyć oczu i odpowiedzieć na ich pytania. 

Tym smutnym, poruszającym i refleksyjnym akcentem kończę garść swoich przemyśleń.

Jeśli macie jakieś pytania, chcecie podyskutować przy kawie, zielonej herbacie lub soku porzeczkowym, zapraszam do zakładki "kontakt" tam znajdziecie mojego maila i resztę potrzebnych rzeczy do kontaktu :)

Wasza marudka,

leksa.

wtorek, 22 września 2015

Zupa frustracji

Ugotowałam dla Was zupę z moich frustracji. Zdolność do marudzenia ostatnio u mnie wzrosła.
 
zdjęcie przypadkowe, może pasuje do zupy
 Nie wiem jak Wy oceniacie swoje szkoły, mam nadzieję, że lepiej niż ja swoją. Ze swojego doświadczenia mogłabym powiedzieć po prostu: brak organizacji, miejsca i dobrej kadry pedagogicznej. 
A i jakby ktoś chciał iść w Warszawie do Fredry, to nie polecam to be honest.
Otóż mam wrażenie, że lepiej do matury nauczyłabym się sama w domu z dużą ilością "wolnego" czasu. Bo po prostu potrzebuję czasu do tego, a jeśli mam zadawane milion prac domowych, które - w większości nie wnoszą nic do mojej nauki do matury. Zwłaszcza, że przedmiot, który chciałabym zdawać w rozszerzeniu nie jest niestety rozszerzony w mojej klasie (po raz kolejny zastanawiam się, dlaczego nie wybrałam biol-chemu...). Tak, chciałabym zdawać chemię, niestety muszę uczyć się niechcianego i odrzuconego dawno wosu </3.
Albo te wszystkie dopuszczenia lub niedopuszczenia do matury. Hmm... Nie chcę się kłócić, ale co komu do tego jak zdam maturę (szczególnie z przedmiotów rozszerzonych)? To będzie moja wizytówka w "dorosłym" świecie.
Nie będę pisała już nic o ogólnej potrzebie matury, bo - jak wszyscy wiedzą - jest bezsensowna i tak naprawdę niepotrzebna nikomu. Bo niby jak nasza wymarzona uczelnia ma zweryfikować nas na podstawie kilku eleganckich wyników procentowych? W wielu przypadkach dobry wynik jest szczęśliwym trafem, bo "akurat było to co umiałem", albo "tak, udało mi się trafić dobrą odpowiedź!".
Kolejna rzecz: matura ustna. Szczególnie z polskiego. Koszmar. Masz 15 minut, żeby przygotować się do 10 minutowego monologu, na temat, który nieszczególnie Ci podchodzi. Nawet nie chodzi o to, że się nauczyłeś lub nie. Ale weź tu mów sensownie przed trójką polonistów z wykształcenia, którzy muszą Cię słuchać (zapewne jako kolejnej osoby z rzędu) jak bredzisz coś, bo jesteś zestresowany. Osobiście wstydzę się mówić na forum, szczególnie kiedy nie jestem czegoś pewna. Momentalnie robi mi się gorąco, słabo, robię się blada lub dostaję czerwonych plam na szyi. Super. Dodatkowo trzęsą mi się ręce. Boję się, że powiem coś źle i się skompromituję. I tak zrobię na 100% na maturze. 
Właśnie! Miałam wspomnieć jeszcze o jednej cudnej rzeczy - mianowicie... Nie, nie mogę zrealizować się w swojej szkole. A mam takie wrażenie, że powinna mi to umożliwiać. Przynajmniej w jakimś małym stopniu. Niestety nie umożliwia w żadnym. Nie mam czasu dobrze zrobić pracy domowej, dokładnie czegoś przeczytać, nauczyć się. Bo mam ze wszystkiego wszystko. W tym momencie wyczuwam falę hejtu - "jesteś prawie dorosła, w dorosłym życiu na nic nie ma czasu, tam nikt nie będzie patrzył na twój czas" etc, etc. Wiem, że najpewniej na studiach będę miała tego dużo więcej, ale tam będę się kształciła w tym kierunku, który mnie interesuje i do tego co będzie mi w życiu potrzebne. 
A w liceum? Spoko nauczę się logarytmów, bardzo będzie mi to potrzebne w życiu, szczególnie, że nie chcę iść na studia związane z matematyką. Motyw arkadii? No jasne, czytając książkę będę ją rozpatrywać pod względem arkadyjskości. Zasady prawa po łacinie? Dobrze, że wiążę swoją przyszłość z prawem!
A czego w szkole się nie nauczymy? Oczywiście rzeczy, które nikomu nie są potrzebne - wypełniania PIT-ów, planowania czasu (niby powinniśmy się nauczyć sami dzięki nawałom prac domowych i sprawdzianów, ale niestety wychodzi jak wychodzi), zamiłowania do książek (tylko raczej ich nielubienia, bo się zmusza do czytania często nieciekawych i długich lektur na szybko), cieszenia się z życia (tylko raczej marudzenia, jestem idealnym przykładem), w sumie też słabo sobie radzi z ogólną wiedzą o świecie (najlepszy przykład to cudowny kanał na yt - Matura to bzdura).
Domyślam się, co myślicie czytając tego posta - "Boże, jaka maruda, co ja tu robię!", ale po napisaniu tego i owego o polskim systemie edukacji oraz o mojej niesamowitej placówce edukacyjnej, czuję się o wiele lepiej.

Całuski i uściski od niezastąpionej marudy <3

leksa.